niedziela, 15 marca 2009

Grunwaldzki Center

Jestem w Polsce od tygodnia... Tułam się po Przyjaciołach i Rodzinie, nawiedzam lekarzy i wypijam hektolitry piwa. Dzisiaj mam już tego dość, mój własny Tato nie posiadał się ze zdumienia, jak odmówiłam współpracy w opróżnianiu puszeczki lecha.

Nie jest to dobry wyjazd. Chyba przeczucie miałam czy co, że tak mi się nie chciało jechać. No, ale przyjechałam i bardzo dobrze, bo wyszły mi poważne zaniedbania, w efekcie których pójdę pod nóż. Lekarz znalazł przyczynę, dlaczego Ciotka nie może znieść jajka, może tę przyczynę usunie, a może nie i za parę miesięcy rozwieją się moje nadzieje. Na razie nie histeryzuję, co będzie to będzie, mam tylko wielką ochotę kopnąć się w tyłek z półobrotu. Z oczywistych względów nie dam rady, a moi bliscy są z tych wspierających, nie dowalających do pieca. Na szczęście. Głupota, czysta głupota, skupianie się na planach wyjazdu, zamieszaniu, pakowaniu i totalnym zaniedbaniu stanu zdrowia własnego i Mężyska. Teraz przede mną upojne chwile, gdy będę próbowała zgłębić zasady zdrowotnego ubezpieczenia w Unii Europejskiej. Ciekawe czy NFZ zechce współpracować z NHS, gdzie znaleźć informacje i jak przewalczyć urzędasów? Ale może nie będzie tak źle, jak zakładam.

A, jeszcze pogoda podłożyła mi nogę. Bielsko było najpierw zasnute mżawką, następnie spowite śniegiem. Cieszyłam się, że jadę do Wrocka, tam inny mikroklimat, liczyłam na pogodę a w każdym razie brak śniegu. Huehue. Ale we Wrocku szybko stopniał. Przewiozłam się po mieście i - co tu dużo mówić - ze śniegiem czy bez, w porównaniu z Warrington Bielsko i Wrocław to przepiękne metropolie :-) Zachwycałam się szalenie i wszystko było dobrze do momentu, gdy na Placu Grunwaldzkim zobaczyłam świeżo wybudowany biurowiec, na którym wielkimi literami gryzł w oczy napis 'GRUNWALDZKI CENTER'. Krew mnie zalała na miejscu i do tej pory nie mogę złapać oddechu. Nie jestem szczególnym wrażliwcem językowym, ale osobie która wyraziła zgodę na taką nazwę, na zabijanie ojczystego języka, za karę dałabym przepisanie Ustawy o języku polskim własnymi ręcami na wołowej skórze.

No i tyle. Siedzę u Rodziców, wreszcie cisza, spokój i Internet, zadzwoniłam do Mężyska, wstępnie uzgodniliśmy strategię. Luz. Wypoczywam. Trochę mi jakby lepiej, bo w Domu :-)

A tu zdjęcie moich 'ojczystych' stron - Wzgórza Strzelińskie zeszłej jesieni. Fota Mężyska, oczywiście.

4 komentarze:

  1. No to trochę się na tym wyjeździe działo,oj jeśli chodzi o operację, to biurokracja może wykończyć! Mam nadzieję,że szybciutko się z tym uporasz:)
    Grunwaldzki Center?! powiadasz...no cóż, to przykre, ale niestety tego typu idiomy są coraz częściej spotykane:(
    Zyczę szybkiego powrotu

    OdpowiedzUsuń
  2. :-)

    Biurokrację jakoś zwalczę, nie pozwolę się zbyć, w końcu Europejczyk może (teoretycznie) leczyć się w dowolnym miejscu Unii Europejskiej. Podejrzewam, że brytyjski NHS nawet woli zapłacić za pobyt w klinice polskiej niż tamtejszej. Taniej.

    A co do zlepków słów polskich z obcymi, to niekiedy brzmi to nieźle, niekiedy śmiesznie, ale Grunwaldzki Center po prostu zgrzyta po oczach. Ale co tam, kiedyś w Bielsku podobno był sklep o nazwie Service Narciarskie...

    OdpowiedzUsuń
  3. Radosne :D
    W Warszawie niezmiennie bawi mnie zestawienie Babka Tower :D

    OdpowiedzUsuń
  4. ...iż Polacy nie gęsi...

    OdpowiedzUsuń