piątek, 27 marca 2009

Uparłam się na chińszczyznę...

...i wydekupażowałam skrzynkę, co to ją zwędziłam Tacie, Tato zaś ocalił ją przed spaleniem. Ogólnie się mi podoba, natomiast znowu efekt końcowy jest zupełnie inny niż planowałam. Miało być z grubsza tak: (Obrazek podprowadzony polskiemu przedstawicielowi Stamperii)

Nijak jednak nie udawało mi się tak ładnie, w końcu zamalowałam pionowe pasy i zostało mi coś takiego (na żywo ładniejsze, bo 'chińskie znaki' i ramki namalowane miedzianą farbą, czego na zdjęciu nie widać):
Jaki z tego morał? Daisy, nie kombinuj, nie naśladuj, zacznij sama myśleć.

Drugi morał jest taki, że wypadałoby wyobrazić sobie najpierw projekt, powycinać, pomierzyć i takie tam... A potem dopiero zabrać się za robótki ręczne. Naprawdę, oszczędziłoby to dużo czasu, który zmarnowałam na naklejanie, przemalowywanie i ciskanie tym wszystkim. Że nie wspomnę (co za głupi zwrot) o zmarnowanym papierze.

Pogoda się u mnie poprawia, tak poza tym :-)

2 komentarze:

  1. Bardzo mi się podoba połączenie kolorów i kompozycja. jak dla mnie o wiele bardziej odkrywcze od tego, co zamierzałaś zrobić.

    OdpowiedzUsuń
  2. Agnieszko, gdy już kiedyś osiągnę tak czystą formę jak dowolna z Twoich prac, to dam ogłoszenie do prasy!

    Mnie kompozycja nie pasuje, bo końcowy efekt został wymuszony przez zmiany nie przewidziane na wstępie. Ale może kiedyś uda mi się coś zaprojektować, zamiast działać na oślep ;-)

    OdpowiedzUsuń