sobota, 14 lutego 2009

Niskociśnieniowe Walentynki

Tja, pogoda taka zupełnie tutejsza. Cały dzień w rozjazdach i ja się pytam, po co to wszystko? Próbowaliśmy z Mężyskiem obwąchać tutejszy rynek, czy mam szansę zacząć sprzedawać coś swojego. No, niby po okolicznych bogatych miasteczkach typu Nantwich czy Tarporley bywają sklepiki, gdzie można spróbować coś upchnąć. Dzisiaj tylko robiliśmy rozeznanie gdzie co jest, bez klamotów i leafletów. Ale kompletnie nie wiemy, jak się zabrać za rozmowy pożal się, Boże, biznesowe. Informatyk i chemik, handlowcy od siedmiu boleści. No, ale ale, nie mirmiłuj, Ciotka!


(Obrazek ściągnięty ze strony: http://www.kazet.bial.pl Co prawda mogłam zeskanować coś z komiksu, ale wieczór leniwy taki...)

Z drugiej strony jak zabrać się za 'produkcję', kiedy do tej pory zajmowałam się deku zupełnie amatorsko i dla przyjemności? I jeszcze przy tym, że rynek materiałów do deku tu praktycznie nie istnieje - na ile ja jestem to ocenić. To co znalazłam w Sieci doprowadzić może do konwulsji, a jak się napaliłam na cudowny papier znaleziony przez Gógla, to Mężysko ściągnęło mnie za nogę na ziemię - sprzedają to za Oceanem. Ja wiem że mogę sobie sprowadzić wszystko z juesej, Włoch czy nawet z Mongolii, ale przecież nie o to chodzi, wolałabym wszystko pomacać przed nabyciem ;-)

A może właśnie o to chodzi? Nie ma tu rynku deku, są za to chińskie podróby w Dunelm Mill. Ciotka, postaraj się, to twoja wielka szansa :-)

Nawiasem mówiąc, jednej pani w sklepie z antykami bardzo podobała się moja torebka za 4 funty + odrobina stokrotek:



Ha! W tym kraju na pewno są babeczki z Polski, które te problemy już rozwiązały. Tylko jak do nich dotrzeć?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz