czwartek, 19 lutego 2009

I rób tu coś, człowieku...

Przeszłam się dzisiaj w celach poznawczo-rozrywkowych po tutejszym jednym sklepie ze wszystkim. Taki outlet na dwóch piętrach, sprzedają jak leci ciuchy z akcesoriami, siakieś pachnidła niższych lotów, trochę spożywki, badziewiaste zabawki i nieco wyposażenia domu i ogrodu. Więcej nie pomnę, ale, jak rzekłam, wszystko.

No i zła jestem, że siwo. Łobuzy, mają sprowadzane z Indii, z Tajwanu, z Chin (a jakże!) i z innych końców świata takie rzeczy jak ja mogłabym robić, tylko oni to mają za grosze! I wcale nie takie brzydkie, przyznaję z bólem. Napisane 'hend mejd', kto wie, może i rzeczywiście ręcznie, z niewielką tylko pomocą sztanc i pistoletów z farbą i lakierem, wykonane. Wszystkie mają takie same obrazki, ale co tam, nawet postarzenia mają co do szczegółu takie same. Żadna z tych rzeczy (duże tace, skrzynki, koszyki, półeczki...) w sklepie nie kosztowała więcej niż dziesięć, dwadzieścia funtów, z tego robotnik na początku łańcuszka zarobił może ze dwa pensy. Może, bo gdzieś niedawno wyczytałam, że więcej niż 600 mln Azjatów musi się utrzymać za mniej niż dolara dziennie.

No i co zrobić. Z jednej strony biedni ludzie zapierdzielający za miskę ryżu gdzieś w nielegalnych fabrykach produkujących tandetę na zachodnie rynki, z drugiej strony Ciotka, tfu, Daisy, która też chce za coś żyć. Z tym, że mniej niż dolar dziennie raczej nie wystarczy w tutejszych warunkach nawet na miskę ryżu. Póki co, nie zarabiam wcale...

Ale obawiam się, że nie jestem konkurencyjna :-[

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz