poniedziałek, 25 maja 2009

Notka alkoholowa

Dzisiaj wróciliśmy z wycieczki wcześnie, bo zanosiło się na burzę. Kto wie, może w tamtych okolicach obecnie grzmi i błyska, u nas tylko duszno i ciemno, chociaż wczoraj o tej porze słońce było niemal nie do wytrzymania. Co do wycieczki - chciałam mieć dokumentację zdjęciową, że polskie widoki ładniejsze niż tutejsze - niestety, Kuba zapomniał aparatu... Tymczasem trafiliśmy w przepiękne miejsce, które widokami nie ustępowało wcale dolinie Ostrego z poprzedniej notki! Byliśmy zauroczeni lasem, zbiornikiem wodnym, polankami porosłymi krzakami jagód (za wcześnie, niestety, na owoce...), a także znikomą (jak na tutejsze warunki) ilością ludzi. Mam nadzieję jeszcze tam pojechać, to praktycznie rzut beretem, a miejsce chwilami wyglądało jak okolice Hangarów koło Strzelina (to dla Siorki, żeby miała wyobrażenie). Oprócz estetycznych korzyści odniosłam także materialne, bo zdybałam cały zagajnik sosen i natargałam młodych pędów. To Elisse przypomniała mi o syropie pini, jednakże ja zrobię go według innego przepisu - do syropu dodam trochę wódki, niektóre substancje czynne lepiej rozpuszczają się w etanolu... Oprócz młodych pędów zrywam także męskie kwiaty - w pyłku jest mnóstwo pożytecznych rzeczy. Na zdjęciu obok słoika z potencjalną substancją leczniczą tkwi butelka z resztką syropu pini sprzed dwóch lat, a także nabyte w sklepie wolnocłowym flasze miodu - ulubionego napitku Kuby.

Powyższy akapit miał być nawiązaniem. Kasia rozchichotała się nad moim wywnętrzeniem na temat domowoalkoholowy i zaraz przypomniało mi się mnóstwo rzeczy... Że jestem piwolubna to żadna tajemnica, Kuba niestety też i oboje chodzimy z piwnymi brzuchami. Heh, kiedyś Dobrza rzekł do mnie przy piwku: 'Ciotka, z ciebie to taki swojski chłop jest'. Powinnam się obrazić, ale przecież nie na jednego z ulubionych kumpli. A Dobrza był jednym ze sprawców rozkwitu mojej pasji winiarza - od niego i Mirków dostaliśmy w prezencie ślubnym dwa dymiony na wino, zestaw rurek i innych akcesoriów, a także książkę:Książka wspaniała jest i basta! W środku jest mnóstwo przepisów na domowe alkohole, ja produkowałam tylko wina i nalewki, a raz spirytus. Korzystałam także z przepisów znalezionych w Necie, ale to później. Pędziłam wina różne: pospolite owocowe, ale także kombinowane - z dzikiej róży i miodu, jabłek i brzoskwiń, wymyślałam własne mieszanki, w których skład wchodziły przetwory owocowe i świeże frukta. Najciekawsze były wina cudaczne - z herbaty, kawy, cytryn, ryżu, kiwi, a hitem (negatywnym niestety) wino z buraków ćwikłowych... To wino sklarowało się przepięknie, ale, za przeproszeniem, waliło pospolitym barszczem bez octu. Pić się go nie dało...

Tutaj w sukurs przyszedł mój Tato, a także świadomość, że jestem chemikiem i destylację przeprowadzałam nie raz, co prawda w warunkach laboratoryjnych. Nie miałam możliwości sklecenia własnej 'aparatury', więc sprzęt został wypożyczony od Ojczulka, zamontowany w mojej mikroskopijnej kuchence i chłodnica poszła w ruch:Proszę nie sądzić, że to byle jaka samoróbka! To, że nie wygląda jak z nowoczesnego laboratorium, nie znaczy, że nie jest to sprzęt najwyższej klasy. Posiada sprawną kolumnę rektyfikacyjną (nie wiem nic o ilości półek teoretycznych, ale kogo to obchodzi...) i chłodnicę. Surowiec docierał tam gdzie należy przy pomocy grawitacji, z niewielką początkową pomocą - trzeba było pociągnąć zdrowo przez rurkę. Nie pamiętam z jaką szybkością sączył się urobek, przerobienie trzech dymionów wina zajęło mi dwa dni. Nie uzyskałam alkoholu klasy smirnoff, ale spirytus po drugiej destylacji został oceniony przez znawców tematu jako wspaniała śliwowica/brzoskwiniowica. Bo przerabiałam niezbyt udane wina brzoskwiniowe i śliwkowe. I to z buraków. Uzyskałam ponad trzy litry ok. 85% spirtu.

Spirytus buraczany okazał się następną klapą spożywczą, a było go najwięcej! Nie piłam go, nie pijam spirytualiów, lecz zapach buraków był niezwykle intensywny. Wylać było szkoda, więc zabrałam się za produkcję nalewek. Sukcesy miałam i w tej dziedzinie. Najlepsza była, bez dwóch zdań, ratafia, ale podróbka Sheridan's (dwa likiery w jednej flaszce - mleczny i kawowy) była też świetna. Naprodukowałam też sporo 'malibu dla ubogich', mam na koncie nalewki na cytrusach i pewnie coś jeszcze, co dawno zostało wylizane do ostatniej kropli...

Proszę tylko nie sądzić, że hektolitry procentowych trunków wypijaliśmy sami. A skąd! Spędy towarzyskie przy ciotkowych winach i nalewkach przeszły już do historii, jednakże przez nasze trzy pokoje z minikuchnią, łazienką i balkonem przewinęły się dziesiątki osób. Niektóre alkohole spożyte zostały zwyczajnie, inne z przygodami - jak na przykład domowy wermut, po którym trzech kolegów i mój mąż przysięgali na wszystko, że nigdy więcej... No, nigdy więcej wermutu nie zrobiłam, bo najwyraźniej wyszedł trujący. A najwspanialsze było wino z dzikiej róży i miodu, które niestety nie doczekało i zostało wypite przed czasem. Po dwóch latach Duśka znalazła jedną flaszkę w jakiś zakamarkach mieszkania - to było wino najwyższej, światowej klasy, nigdy więcej nie udało mi się powtórzyć tego sukcesu. Ale nie tracę nadziei...

A w Wielkiej Brytanii pijemy takie piwa:Moje ulubione to po lewej - bursztynowe 'ale' z browaru Badger. A że badger to po angielsku borsuk, mówimy na nie 'sierściuszek'. Kuby ulubione nazywamy 'gąską' :-)

8 komentarzy:

  1. Ha! Z nieba mi spadasz! Mam zamiar rozpocząć produkcję domowych alkoholi i już wiem do kogo będę latać po porady jakby coś było nie tak. :D Jakieś tam naleweczki typu kawowa czy malibu mam na koncie. Ale to z tych szybkich. A marzą mi się takie co to muszą trochę mocy prawnej nabrać ;)
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  2. Jo-hano! Nie trać okazji, bierz się za ratafię! Sezon owocowy właśnie się zaczyna :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Może troszkę przepisów tu zamieścisz? Uśmiałam się. Co do pędzenia spirytu (ładnie to nazywasz bo to bimber)to miałyśmy fazę z siostrą. Pedziłyśmy z kukurydzy, żyta,ryżu i innych win. Zawsze najpierw robiłysmy winko a potem destylat. Znawcy stwierdzili,że burbon z kukurydzy był najlepszy.A naleweczki uwielbiam, tylko jakoś zawsze mocy prawnej nie zdążają nabrać...

    OdpowiedzUsuń
  4. Bimbrownico ty...parenaście lat temu za takie zdjęcie jak nic nalot byś miała;)
    Tyż mamy tą książeczkę, ale ograniczam się do babskich domowych naleweczek...

    OdpowiedzUsuń
  5. Jak to miło się dowiedzieć, ze człek nie osamotniony jest w alkoholowych zapędach! I to nie tylko pitnych, ale i produkcyjnych.
    Taką destylarnię miał mój tata - no nie identyczną, ale wielce fachową - kolejki się w sezonie ustawiały po wypożyczenie sprzętu ;-). Nie piłam wówczas będąc dzieckiem nieletnim, ale wąchałam za frico ;-) Wszystkie spady jabłczano-śliwkowe przerabiane były ze stanu stałego na płynny. Ehh... To byli czasy... ;-)
    Piwolubna to i ja jestem - zdecydowanie! I przychylam się do prośby Kasi - może jakieś przepisiki machniesz?

    OdpowiedzUsuń
  6. Kasiu, więcej wiary w mojego Tatę, bo to tyż poniekąd chemik jest. Bimber ze względu na proces produkcji zawiera mnóstwo zanieczyszczeń, niekiedy jest mętny. Aparatura na zdjęciu to całkiem niezła kolumna rektyfikacyjna z wkładem. W zwykłej domowej bimbrowni przeprowadza się raczej destylację prostą, w tym przypadku była destylacja frakcyjna, i to dwukrotna! Pozbyłam się standardowych, bimbrowych syfków, a substancje zapachowe znajdują się również w takich produktach jak koniak czy whisky. O, wiem, nazwa 'samogon' byłaby tutaj zupełnie adekwatna :-)
    Jeśli chodzi o legalność produkcji - podobno teraz wolno na własny użytek, a poza tym niech mnie tu łapią, zapraszam serdecznie ;-)
    I przepis na najlepsze wino, znalazłam zapisany w powyższej książce i podaję, jak leci:
    Wino z dn. 22 października 2003 r.
    ok. 1,5 kg dzikiej róży
    2,5 kg jabłek (różne)
    Szklanka miodu
    0,5 szkl. miodu z mleczy
    3 kg cukru
    ok. 15 litrów wody
    drożdże typu 'Malaga'
    pożywka
    2 pomarańcze (bo były)
    2 łyżki kwasku cytrynowego
    + 1 kg cukru + 0,5 szkl. miodu + 1l wody 29 listopada
    + 1 kg cukru + 0,5 szkl. miodu + 1l wody 6 grudnia
    Na dzień 28.05.04:
    Wino smaczne, miodowy posmak, trzeba dać mu "dojrzeć" :-)
    No, to było moje najlepsze wino, szkoda, że dojrzała tylko jedna butelka...

    OdpowiedzUsuń
  7. No, no, ale z ciebie specjalistka:), jestem pod wrazeniem.
    I fajnie sie czyta twoje relacje.
    Pozdrawiam, tym razem z Polski:).

    OdpowiedzUsuń
  8. Co znaczy destylacja frakcyjna? Z siostrą otrzymywałyśmy raczej czysty samogon i zapach był ale lekki.Co do legalności,to tak jest jak piszesz.

    OdpowiedzUsuń