Od razu lepiej :-)
Mam hopla na punkcie morza. W Polsce mieszkałam najpierw na Dolnym Śląsku, potem na Podbeskidziu, do wody zawsze było daleko. Z Warrington, przy stanie tutejszych dróg, do najbliższej bardzo pięknej plaży mamy z pół godziny jazdy. Korzystam z tego przy każdej sposobności.

Postanowiliśmy z Mężyskiem pojechać nad morze do Walii (po walijsku Cymru). Lubimy tamte okolice, bo ze wszystkich które tu widzieliśmy najbardziej przypominają nam Polskę. Nie ma tu zwyczajnej dla środkowego zachodu monotonii, teren jest pofałdowany, tu i ówdzie widać lasy lub małe jeziorka, nawet zabudowania nie są typowe dla UK, budynki są nie tylko z czerwonej cegły, także z kamienia, tynkowane i malowane. Walia w ogóle jest ciekawa, Walijczycy mają swój odrębny, pieczołowicie zachowany język (wszelkie informacje podawane są po walijsku i angielsku, tutejsze programy radiowe i telewizyjne podkreślają walijską kulturę i nadają audycje w tym języku).

Walijczycy nie lubią się z Anglikami i oskarżają ich o wszelkie zło, bezrobocie i gradobicie. Za to w Chester, na granicy Walii i Anglii istnieje niezmienione od wieków prawo, że w obrębie miejskich murów Anglik bezkarnie może zastrzelić Walijczyka z broni niepalnej. Hmmm... Ciekawe czy ktoś próbował tam strzelać z kuszy lub z łuku.
W Walii oprócz krajobrazów urzekły mnie też nazwy geograficzne. Dość wymienić nazwy miejscowości takie jak Rhosllanerchugog, Llanfynydd, Bryn Saith Margchog czy Bwlchgwyn.
Lub pasmo Bwlchysaethau w Snowdonii. Nie mam pojęcia jak to się wymawia, z przyjemnością słucham audycji i piosenek po walijsku, ale normalne gardło nie jest w stanie wydobyć z siebie tych dźwięków!
Dzisiaj wybraliśmy się do Talacre.

To taka mała miejscowość turystyczna, w lecie pewnie jest tam dziki tłum ludzi, dzisiaj dało się wytrzymać. W Talacre, poza plażą, latarnią morską i wydmami nie ma nic ciekawego. Prawie żadnych sklepików z pamiątkami z Talacre 'made in China', niewiele knajp, żadnych salonów gier i wesołych miasteczek. No, po prostu raj dla mnie i Mężyska :-)
Akurat był przypływ, latarnia stała pod wodą:



Ja oddawałam się ulubionemu zajęciu, zbieraniu kamyków i muszelek:

Nie umiem jednakże rozwiązać tajemnicy, dlaczego te kamienie, na plaży piękne prawie jak bursztyny, w domu robią się nijakie:

Spacer był wyjątkowo udany, mimo że wydmy jeszcze pożółkłe po zimie:

A to już nie nad samym morzem, jakieś dwa, trzy kilometry od brzegu:

Wodospad, prawdziwy wodospad, wyglądający jak wyjęty z górskiego krajobrazu. Tymczasem był to środek wioski, bardzo podobnej do tej ze zdjęcia:

Ach, dawno nie byłam w tak dobrym humorze. Jak to wszystko zależy od aury, prawda? Teraz tylko lekko piecze mnie opalony pyszczek, ale to nie problem :-)