wtorek, 9 czerwca 2009

...a może piękne to jest, ach, miasteczko, ach, i nawet miłe...

Blogowa koleżanka zaraża mnie różnymi dziwnymi rzeczami, ostatnio piosenką 'Do przyjaciół gówniarzy'. Chodzę teraz i nucę, szczególnie wers, który zacytowałam w tytule. Siłą rzeczy zaczęłam go dopasowywać do okoliczności. Zatem dzisiaj - Warrington na zdjęciach i w opisach.

Chyba już dawniej pisałam, że Warrington to dziura. Dwustutysięczna, ale dziura że hej! Składa się z malutkiego centrum, które kiedyś było przemysłowe, dwóch dworców kolejowych i jednego autobusowego, hektarów dzielnic robotniczo-zasiłkowych, a także kilku takich lepszych, dla ludzi z middle class. Podobno mieszkał tu też facet, który ostatnio zamordował polską bizneswoman, ale uchwyciłam tylko kątem ucha w wiadomościach i nie starałam się wnikać dalej. On zdaje się mieszkał w bogatszej dzielnicy...

Samo centrum to kiedyś były fabryki, obok upchnięto jakoś Town Hall. Jest to zwyczajny budynek, sam w sobie niczym się nie wyróżnia, ale za to jakie ma ogrodzenie!(Zdjęcie pochodzi z Wikipedii, jakoś zapomnieliśmy uwiecznić ten szczególny zabytek)

Tu kiedyś były fabryki:Cały kwartał miasta po prostu zburzono i zbudowano od nowa. Widoczne na zdjęciu powyżej kolumny nazywają się 'Guardians'. Czego pilnują, nie mam pojęcia... W tle widoczna brama do 'Golden Square', dużej galerii handlowej, w której jest dokładnie to samo, co wszędzie na Wyspach - Maks&Spencer, Debenhams, Boots, Next, Starbucks i takie tam inne. Zatłoczona jest w łykendy i w porze lanczu, poza tym chodzą po niej staruszkowie, matki z trojgiem dzieci w wózkach, czasami ja. Alicja, Szalony Kapelusznik i Marcowy Zając lancz jedzą często w towarzystwie smakoszy makdonalda. Na tym zdjęciu we własnym gronie, bez Kota z Cheshire:Bo Warrington leży właśnie w hrabstwie Cheshire, ojczyźnie Uśmiechu bez Kota :-)

Powyższe zdjęcia to ścisłe centrum, składające się naprawdę z kilkunastu coraz węższych uliczek. To jest jedna z dwóch głównych:Najbardziej zszokował mnie fakt, że o godzinie siódmej wieczorem środek miasta wygląda jak wymarły, jak po zagładzie nuklearnej... Ludzi można wtedy spotkać w handlowo-rozrywkowym Gemini Park na peryferiach, w pubach lub w parkach. W ścisłym centrum nie ma nikogo!

A tu jeszcze dworzec autobusowy, całkiem nowoczesny:A potem zaczyna się już tak:Następnie przez jakiś czas jest bardzo nieciekawie - najbliższe centrum miejsca to po prostu ulice smętnych szeregówek i nowo postawionych budynków mieszkalnych, i wszystko to z czerwonej cegły. Poza centrum praktycznie nie ma żadnych sklepów i punktów usługowych. My mieszkamy w budynku utrzymanym w podobnym klimacie, co te poniżej:Nasza ulica nie jest szczególnie ciekawa, takie sobie zwykłe miejsce. Kilkaset metrów dalej przejeżdża się przez most nad kanałem:...i już się jest w Stockton Heath, obecnie dzielnicy Warrington:Powyższy mostek i Bridgewater Canal to też Warrington. Im dalej, tym jest lepiej, te kaczuchy pływają również w Warrington, w Appleton Reservoir:W podsumowaniu - Warrington to nie jest najpiękniejsze miasto świata i dzieje się tu niewiele. Gdyby rozwinąć tytuł dzisiejszego posta: '...i niełatwo jest w nim złapać nawet kiłę...' - hmmm, podobno w jednej dzielnicy, w Orford, jest bardzo nieprzyjemnie i lepiej tam nie chodzić po zmroku, a najlepiej nie mieszkać. W Orford, ze względu na niskie ceny, wynajmuje domy wielu Polaków. Jest tam jeden z dwóch sklepów z polskim jedzeniem - właściciel mi mówił, że regularnie wybijają mu szyby i niszczą samochód... Jednakże tu, gdzie na razie żyjemy, jest całkiem nieźle. Do kaczuszek mamy 20 minut piechotą, a do takich miejsc, jak na poniższych zdjęciach, z 10-15 samochodem. Sąsiedzi czasem wrzeszczą po nocach, ale gdzie nie wrzeszczą? Za to jest zielono, w miarę czysto i blisko do naprawdę fajnego pubu z dobrym piwem i muzyką. W mieście i okolicy jest 16 parków i minirezerwatów przyrody. Można godzinami jeździć na rowerze, nie używając szos, tylko tak zwanych footpaths, ścieżek spacerowych. Jeśli chodzi o brak rozrywek kulturalnych - nie przesadzajmy. W Polsce wieczory najczęściej spędzałam w domu lub ze znajomymi. O, znajomi - tych brakuje najbardziej, ale powoli zaczynamy sobie z tym radzić. Gdyby mi kazano wybierać - Bielsko, Wrocław czy Warrington, niewątpliwie rozterkę sprawiłby mi wybór między Bielskiem a Wrocławiem. Tymczasem jednak nie mam tej możliwości, a Warrington jako miejsce do życia oceniam bardzo dobrze.

19 komentarzy:

  1. Podziwiam Cię za Twój optymistyczny stosunek do swojego nowego miejsca na ziemi:)) Jak każda kobieta chyba- lubię zmiany...z tym, że u mnie się to kończy na zmianie co najwyżej fryzury. U siostry, która mieszka w Berlinie czuję się po 3 dniach okropnie!!!Na zaChranicznych wczasach- to samo! Denerwują mnie nawet przechodnie na ulicy, nie wiem z czego się to bierze, ale tak mam i już. Trochę zwiedziłam, trochę przeżyłam, ale swojego ogródka z chwaściskami nie umiałabym zamienić na nic innego. No taki jestem dziwak i już:))

    OdpowiedzUsuń
  2. Ech siorka, ładnie to na zdjęciu wygląda. Ale to jednak nie to samo co 'u nas na wsi...' ;)
    A tak z własnych przemyśleń dookoła Alicji w krainie czarów... Ostatnio jakoś pożyczyłam dla Miłka tę właśnie książeczkę, coby mu poczytać wieczorem przed spaniem. Jeśli sobie dobrze przypominam, to krykiet (krokiet?) nas natchnął. W każdym razie czytałam mu co wieczór rozdział lub dwa, ale z każdym dniem moje rozczarowanie i Miłka znudzenie było coraz większe.
    Z dzieciństwa filmy czy bajki jakie oglądałyśmy o Alicji wydawały mi się zawsze jakieś takie ponure, prymitywnie trochę straszne. Czytając książkę jakoś nie mogłam się zachwycić 'baśniowym światem', ale ciągle widziałam wizje kogoś, kto się nawdychał eteru (lub w jakiś inny sposób się wspomagał). Z poczuciem, że nie czuję WIELKIEJ LITERATURY zwierzyłam się Łu, że te jakieś zwierzęta jakoś tak bezwzględnie obojętne, dzieciaki - prosiaki, koty z sardonicznym/satanicznym/ironicznym uśmiechem (nie mówiąc o uśmiechu sardonicznym/satanicznym/ironicznym bez kota) itd - do mnie nie przemawiają. Dorzucił do zestawu susła wciskanego do imbryka i już nam ta literatura coś bardziej w TFUrczość (przez duże TFU) trąciła.
    Ciekawam Waszych opinii. Czy książeczki Lewisa Carrolla to taki goły cesarz nie jest?

    OdpowiedzUsuń
  3. Jo - ja nigdy nie przepadałam za Alicją, więc u mnie dawno zdetronizowana :o)

    Aga - hihi jak taki genialny u-Twór (do p. g.) ma nie zarażać? albo sama Piwnica pod Baranami? och epopeję gotowam napisać na ten temat :) swoje W tak cudnie opisujesz - najbardziej za serce mnie chwytają ostatnie dwa zdjęcia - ja się wszędzie dobrze czuję, gdzie są dobrzy ludzie - to ich się chwytam całą żuchwą, reszta okoliczności "przyrody" nie jest dla mnie tak wpływająca na samopoczucie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jo - zależy jakie, za Alusią nie przepadałam, bo cały czas jawiła mi się scenografia rodem z koszmaru naćpanego literata (ale tak być chyba powinno, w końcu to lustrzany świat pełen nonsensów.
    W kwestii miejsca na ziemi. Choć w moim Bielsku jestem postrzegana trochę jak dziwadło z minionej epoki, to bardzo dobrze się tu czuję. Ciekawa tylko jestem, co będą o mnie plotkować, jak sobie nareszcie wyszykuję tą kieckę, co mam ją zaplanowaną ;)W każdym razie w miejscowym szpitalu oddziału dla psychicznych brak;)

    OdpowiedzUsuń
  5. A ja po 6 latach mieszkania za granicą zaczynałam powoli przyzwyczajać się do nowego życia,mieć nawet swoje ulubione miejsca,a domem moim,do którego lubiłam wracać była zaszyta w rezerwacie przyrody,w górach Catskill(Appallachy-Upstate New York)farma,a raczej rancho- "Spruce Hill Farm",gdzie hodowano moje kochane konie,byliśmy tam z mężem tzw.caretakers,czyli opiekunami tego hadziajstwa.Kiedy myślałam,że znalazłam swoje miejsce na ziemi,okazało się,że trzeba wracać do Polski teściową dochowywać:(
    Twoje miejsce jest śliczne i romantyczne(bynajmniej ze zdjęć tak wynika)Jeśli w pierwszych latach pobytu za granicą nie wrócisz do Polski,to potem będzie już ciężko.To co teraz Cię tam razi spodoba Ci się,a po wielu latach niebytności w rodzinnym kraju,będzie Cię również wszystko drażnić jak teraz tam.Mnie najbardziej rażą:biurokracja(w Stanach bez znajomości jęz.angielskiego więcej załatwiłam spraw w urzędach niż u nas w kraju)oraz śmieci wyrzucane do lasów.Dla mnie to jest szczyt wszystkiego i brak docenienia własnego bogactwa naturalnego.Powodzenia i zdrówka życzę:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ha... no to kwestie wymarłych ulic juz wyjasniłaś, gdzies tak w połowie postu, bo cały czas się zastanawiałam czy tam ktoś mieszka, czy to może jednak jakiś skansen! No, ale było najwyraźniej po 19! Miasteczko prezentuje się całkiem ładnie, a ilość parków w mieście jest do pozazdroszczenia!Obok woda i kaczuchy...Fajna ta dziura:)

    OdpowiedzUsuń
  7. No to sobie pozwiedzalam. Dzieki. Ja niestety mam tak, ze zafascynowana innoscia miejsca, ludzi, jezyka, po chwili zaczynam strasznie tesknic do domu-przy czym slowo DOM nie jest przypisane do mojego mieszkanka w rynku na wsi, ani do domu rodzicow we Wrocku. Raczej miejscem, miejscami, ktore znam, nie patrze na nie jak turystka..Bylam w roznych miejscach na swiecie i zawsze przychodzila owa tesknota.
    Chyba wiec nie umialabym zaadoptowac sie do innego miejsca na ziemi na dluzej z poczuciem, ze to moj dom.

    OdpowiedzUsuń
  8. Och, Alicja... Książkę przeczytałam, gdy już byłam dorosła (Deni mi polecił, Siorko, ale Deni używał czasem wspomagaczy, więc mu się podobało). Mnie w pamięci został mętny zlepek fragmentów bajek rysunkowych, Królowej, Kart, Zająca i Kota z Cheshire. Treści prawie nie zapamiętałam. Ponownie Kot z Cheshire wrócił do mnie razem z książką '13 kotów', a konkretnie razem z opowiadaniem Sapkowskiego i jego interpretacją powodów maligny Alicji. A także pochwały kotów, nie tylko tego z Cheshire :-)

    A pamiętacie 'O czym szumią wierzby' i Pana Ropucha? Dla mnie to był dopiero koszmar dobranockowy, a to tutejsza, ponoć ulubiona od pokoleń, powieść dla dzieci...

    Co do miejsca na ziemi - mogliśmy zrobić w Warrington zdjęcia, na których wyglądałoby paskudnie. Są takie obszary, gdzie jest brudno, obskurnie i biednie. Starałam się ukazać to w miarę obiektywnie - miasto poprzemysłowe nie ma pięknych zabytków, za to miało zdewastowany krajobraz i skażone środowisko! Wspaniałe jest to, co robią władze, aby W-ton było miejscem przyjemnym do życia - chwała im za to!

    Nie zamierzamy tu mieszkać na stałe, ale zostaniemy w Wielkiej Brytanii, przynajmniej przez jeszcze kilka lat. Arkadio, tu nie jest romantycznie, ale zdarzają się naprawdę urocze miejsca, jak z innej epoki. Tutejsi ludzie też śmiecą, ale śmieci widać głównie w miastach. A biurokracja wkurza mnie i tu, i w Polsce... Natomiast nikt nikomu nie wtrąca się, w co ubrany wychodzi do ogródka. Chociaż to nie tak, że Anglicy nie zwracają uwagi na to, co kto inny nosi na sobie...

    OdpowiedzUsuń
  9. Piękne zdjęcia i piękne miejsce. Ma swój klimat . Uroczy. Jest takie....brytyjskie (z moich wyobrażeń). DZiura? Moja mieścina to dziura-8 tys. mieszkańców i nic sie nie dzieje.

    OdpowiedzUsuń
  10. Duże miasta mają swoje duże wady - dojazd do pracy, dojazd z pracy, odebranie dziecka zprzedszkola i kupienie bochenka po drodze = 4 godz. z życiorysu, codziennie. Wszystko ma swoje "zady i walety" :o)

    OdpowiedzUsuń
  11. Milo tak witualnie pozwiedzac twoje okolice - ladny ten kanalek z barkami i kaczuszki:). W ogole sporo podobienstw widze, oczywiscie, do mojej miesciny, high street jakby zywcem zdjeta;), no ale pod tym wzgledem wszedzie tutaj jest tak samo...

    Co do kwestii przyzwyczajania sie, to mam podobnie do Arkadii, z czasem wszystko powszednieje, juz sie tak nie dziwie niektorym rzeczom, zaczynam bardziej doceniac pozytywy i na ta chwile nie wyobrazam sobie powrotu do Polski (z malym ale, chcialabym tu sciagnac rodzinke i przyjaciol;)...

    Ciekawe jak to bedzie z Toba?...
    Pozdrowienia:).

    OdpowiedzUsuń
  12. Elu, w pierwszych miesiącach straszliwie tęskniłam i żyłam tylko myślą o wizytach w Polsce. Teraz jakoś minęło, chciałabym stabilizacji i własnych czterech kątów z kawałkiem ogrodu, ale nie płaczę oglądając zdjęcia zrobione z mojego balkonu w Bielsku :-)

    Kasiu, dziura to pojęcie względne. Kilkadziesiąt kilometrów od Warrington jest Chester, o wiele mniejsze, a dziurą nie jest. Z tym że, Aniu, posiada wady dużego miasta - wieczne korki :-)

    Leno, ja też mam wrażenie, że tutaj wszystkie miasta są odbite przez kalkę :-) Co do spraw irytujących, jest ich chyba coraz więcej, ze względu na to, że coraz bardziej zżywam się z realiami. Kiedyś wiedziałam, że nie mamy na razie po co wracać, ale jednak marzyłam o powrocie. Teraz przywykłam i już jest mi tu dobrze. Brakuje mi bliskich, to jest najtrudniejsza sprawa, ale oni nie przyjadą, więc trzeba sobie znaleźć nowych znajomych :-) A jak długo tu żyjesz?

    OdpowiedzUsuń
  13. Dziura? Może ...ale ładnie przez Ciebie obfotografowana .Zielono i schludnie .Fajną wycieczkę zafundowałaś ,dzięki .
    Co do Alicji ..zawsze miałam wrażenie ,że autor pisał ją na ciężkim haju.
    Pozdrawiam serdecznie .

    OdpowiedzUsuń
  14. Moja dziura to paskudne miasteczko przemysłowe z rynkiem żydowskim. Trochę teraz odnowionym.Reszta to bloki, bloki, pola,pola...a tęsknota jest.Zapewne, ale wytłumacz sobie,ze bliskich odwiedzisz, a Ty masz zycie tam.No i masz nas . :-)

    OdpowiedzUsuń
  15. Daisy, w marcu stuknely cztery latka...
    Dobrej nocy:).

    OdpowiedzUsuń
  16. Daisy,
    zapraszam po wyroznienie do siebie. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  17. A ja mieszkam tu juz od 30 lat, we wrzesniu minie. z krotka przerwa mieszkam tu juz tak dlugo, a tak krotko. najpierw przeprowadzalismy sie non stop a teraz, od 23 lat mieszkamy kolo tego miasta - http://newcastleupontynedailyphoto.com/ ktore pieknieje z roku na rok...po przyjezdzie tu to bylo znaiedbane stare miasto przemyslowo portowe...teraz, od paru lat jestem wielka lokalna patriotka i przyjezdnym pokazuje tereny... a administracyjnie nalezymy do Sunderland, co osobiscie uwazam za skandal. hehehe
    Bardzo lubilam i lubie mieszkac tu w UK...jasne, ze tesknoty byly, szczegolnie na poczatku, ale teraz to we Wroclawiu nie mamy juz nawet domu, po smierci Mamy sprzedalismy.... dom mam tam, gdzie ja jestem. Lubie tutejszych (tzn na poln-wschodzie) ludzi, lubie PRAWDZIWE angielskie tradycyjne jedzenie, ktore jest na wymarciu zupelnie, lubie to, z emoge nosic co chce, wygladac jak chce i ze ta tolerancja rozlazi sie na wszelkie pola zycia,
    A moim osiagnieciem zyciowym uwazam to, ze mamy calkiem dwujezyczna corke! Pol-Polka pol_Angielka, urodzona w Walii! a w domu mowi sie po angielsku...no a my obie - po polsku ;))

    Daisy - fajne zdjecia! Cheshire jest w ogole nieznane, a teraz juz przynajmniej cos widzialam ;)) rob wiecej, dobra?

    OdpowiedzUsuń
  18. Ito, opakowana - zdjęcia fajne, ale autorem jest mój mąż. Jakoś tak przywykłam, że wszystko jest wspólne, że nie podpisuję już moje/jego. Pewnie nawet nie miałby za złe :-)

    W kwestii prawdziwego, tradycyjnego jedzenia - ja nie mam jeszcze angielskich przyjaciół, więc tutejsze jedzenie jadłam po pubach i nie byłam zachwycona - pewnie dlatego, że nie było PRAWDZIWE. Sunday roast mni nie smakowł i yorkshire pudding także nie. Może coś ugotowanego w domu byłoby lepsze :-) W każdym razie marketowe prefabrykaty są dla mnie niejadalne, ale za to nie mam problemu z kupieniem produktów do samodzielnego gotowania. Brakuje mi tutaj tylko świeżych owoców, takich ze straganu.

    Obejrzałam zdjęcia z Newcastle - oj, Warrington to dziura do kwadratu :-)

    OdpowiedzUsuń