Wzięłam się za sprzątanie chałupy, bo nawet mnie się to czasem zdarza. Zaczęłam od części kuchennej - i tu czynności są dosyć oczywiste. Pozbierać, co do zmycia, wywalić, co do wywalenia, umyć kuchenkę, przetrzeć blaty... Zatem umyłam, przetarłam, odwróciłam się do zlewu, by zmyć gary. Zmywam, coś mi wali siarkowodorem... Coraz mocniej wali, obwąchałam zlew, naczynia w nim i obok, sprawdziłam, czy mi coś nie 'dojrzewa' w koszyku z warzywami. NIC. A siarkowodór daje coraz intensywniej. W końcu coś mnie tknęło, wyłączyłam radio i usłyszałam ssssyk... Gaz się ulatniał, i to nie anemicznym ciurkiem, a z całej siły. Pomijam, że do bezwonnego metanu dodaje się tu wonnego, za to trującego siarkowodoru (wszystko jedno na co człowiek zemrze, na wybuch, przez uduszenie czy zatrucie). Istotne jest, że ktoś zaprojektował moją kretyńską kuchenkę gazową tak, że wystarczy lekko trącić ścierką kurek, a on się rozkręca na cały regulator i wypuszcza w atmosferę co tam ma. Grrr! Tym razem jeszcze nie zeszłam, poprzednim - jak da się zauważyć - też, ale kiedyś mogę nie mieć szczęścia...

Moją najulubieńszą rzeczą w kuchni jest pralka. Dość powszechnie jest wiadome, że tu pralki stoją w kuchni. Trudno się dziwić, bo łazienki są zazwyczaj wielkości psiej budy i żadne luksusowe urządzenia się w nich nie mieszczą. U mnie stoi koło zlewu i jest to logiczne - odpływ brudnej wody. Ale ze zlewu korzysta się bardzo często, a to, co z niego wypływa, to nie jest bynajmniej źródlana woda... Moja pralka ma taki fajny myk, że nie działa w niej syfon. Bo za mała różnica wysokości chyba. No i podczas mycia garów brudna woda przelewa się do pralki... Na ratunek został wezwany tutejszy 'fachowiec', przyszedł, zobaczył urządzenie i powiedział, że zabudowanych to on nie naprawia. I poszedł. Nie jestem w stanie dostrzec różnicy między pralką za drzwiczkami od szafki a taką luzem. Kuba pomyślał i wymyślił, że trzeba zamocować zawór - ale w B&Q (tutejszej Castoramie) go nie znalazł. Cóż, od półtora roku po myciu garów wypompowuję z pralki ścieki, a potem jeszcze ją płuczę. Myślę, że tu mój mąż za mało się starał, ale nie wnikam, bo to nie moje mieszkanie - aczkolwiek my płacimy za wodę...
Następna rzecz, która sprawia mi kupę radości, to czujnik dymu. Wystarczy lekko podsmażyć cebulę i zapomnieć otworzyć przy tym okno (wyciąg kuchenny jest, ale nie działa bez otwarcia okna, to kolejna ciekawostka). Pierwszy raz czujnik włączył wycie po kilku dniach mojego tutejszego życia, Kuba był w pracy, a ja pichciłam. Nagły ryk przyprawił mnie o wstrząs i atak paniki, nie wiedziałam, co to jest, jak wyłączyć i czy nie dzieje się coś poważnego. Nie znałam języka, nie wiedziałam, jak wołać o pomoc i do kogo się zwrócić. Dlaczego nie wpadłam w totalną histerię, nie mam pojęcia. Skojarzyłam potem to wycie z opowieściami Mieszczyków, wyłączyłam gaz i otworzyłam okno. Po paru minutach przestało wyć, ale co przeżyłam, to moje... Teraz już nieco przywykłam, ale gdy zaczyna wyć w momencie, kiedy trzymam patelnię z wrzącym olejem, przeklinam kretyńskie przepisy BHP.

Następna z moich ulubionych rzeczy to kontakty. Już kiedyś o nich pisałam - że mają pstryczki pozwalające wyłączyć urządzenie bez wyciągania wtyczki z gniazdka. Raz sobie dzięki temu rozmroziłam lodówkę, ale z lodówką to w ogóle była grubsza sprawa i znowu oparło się o 'fachowca'. Mianowicie kiedyś otworzyłam górne drzwi, do chłodziarki - światła niet... No to kopnęłam głupiego grata - światło się pojawiło. Włączył się agregat, pomruczał chwilę, światło zaczęło mrugać, zgasło... I tak parę razy, nie wiadomo o co chodzi, przybył 'fachowiec'. Wyciągnął lodówkę z zabudowy (ten przynajmniej próbował, nie?), ostukał, pomierzył coś fachowym urządzeniem i powiedział, że to agregat i że on wymieni za 120 funtów plus koszta robocizny. Nie mogliśmy o tym sami zadecydować, umówiliśmy się na zaś, po rozmowie z właścicielką mieszkania. Ale po wsunięciu na miejsce okazało się, że lodówka działa jak należy. No to super. Po kilku dniach zastałam w szufladach zamrażarki wodę po uszy i pływające w tym szczątki. Kuba się wnerwił, sam odsunął lodówkę i odkrył, na czym polega problem. Lodówka tylną częścią opierała się o kontakt do którego była włączona, i pstrykała sobie przełącznikiem... Poruszona odsuwała się nieco, więc zaczynała działać, potem drgania przenosiły ją bliżej kontaktu. Wystarczyło zalepić plastrem...
I jeszcze jedna rzecz, tym razem szerszego zasięgu, ale w kuchni też występuje. Tutejsze przepisy wymagają, żeby we wszystkich pomieszczeniach, w których przebywają ludzie, były przeciwpożarowe drzwi i zamykały się automatycznie. Zatem przy każdym przechodzeniu z kuchniosalonu do sypialni musiałabym mocować się z dwojgiem ciężkich drzwi... Przepisy przepisami, drzwi same wracają na miejsce, zatem w każdym markecie można kupić takie coś z plastiku do podpierania. Można kupić bardziej dekoracyjne, widziałam drewniane w kształcie krasnoludków i grzybków, ale to przerost formy nad treścią. U mnie wystarczają takie:

Ubawiłam się czytając tego posta, ale Tobie pewnie nie jest wcale do śmiechu :) Historia z lodówką najlepsza, ale włączniki też niczego sobie :)Pozdrowienia i dużo siły w walce z tą złośliwością rzeczy martwych!
OdpowiedzUsuńDobre !!! Naprawdę dobre !!!
OdpowiedzUsuńCiekawie tam jest !!! naprawdę ciekawie !!!
Podziwiam Cię bo ja to bym juz pewnie manatki pakowała
Ale się usmiałam, no wiem, że nie powinnam...ale:)Wszystko ogólnie tam jest super, ale według mnie bezkonkurencyjnie wygrywa pralka i jej zawartość:)
OdpowiedzUsuńTak naprawdę to po okresie buntu przeszłam nad tym wszystkim do porządku dziennego i tylko się śmieję, jak zapomnę przez dwa dni odpompować wodę z pralki i mi zaczyna śmierdzieć jak stąd dotąd ;-) Nie nasze to, kiedyś się wyprowadzimy.
OdpowiedzUsuńDaisy! Ja nawet nie doczytałam do końca - tak się śmiałam, że musiałam w końcu przeczytać Damianowi - ja to mam dobrze moja droga, bo i u nas problemów technicznych co niemaiara - fachowcy u nas tacy jak i u Was :) no a poza tym jacy drodzy!!! Na szczęście Damian to złota rączka i sam potrafi zrobić chyba wszystko - na pralce chwilowo stanęłam, ponieważ D. kilku rad udzielił - przede wszystkim kolanko należy odkręcić i wyczyśćić :)
OdpowiedzUsuńNastępnie, wąż szary, karbowany, który jest podłączony do syfonu, pod zlewem - unieść wyżej i wygiąć a następnie podwiązać jak najwyżej optymalnie pod blatem. Powinno pomóc!
No dobrze, to czytam dalej :)
Hi, to jeszcze raz ja - co do pralki - Daisy, niedawno przenieśliśmy ją do małej skrytki - różnica jak niebo a ziemia! Wcześniej, kiedy prała cały pokój trząsł się przeokropnie.. teraz tylko kiedy nasi sąsiedzi piorą - nasza kanapa i podłga drżą :)
OdpowiedzUsuńTak, takich i wielu innych rewelacji w Polsce chyba jednak nie uraczysz!
Może i ja pewnego dnia napiszę o tych rewelacjach - bo jak sama wiesz jest o czym pisać!!!
znam to, szczególnie często doświadczam historii alarmowych, przerażający jest ten dźwięk :D
OdpowiedzUsuń:))
OdpowiedzUsuńDlatego wlasnie kuchenke mam elektryczna, a czujnik dymu zostal wyeksmitowany do przedpokoju;).
Samowracajace drzwi tez sa dla mnie denerwujace, ale za to jakie przemysl stoperow do nich kwitnie;), maja fajne w Cath Kidston...
Ah, ta Anglia i jej absurdy;).
Pozdrawiam serdecznie!
jaki nie jakie
OdpowiedzUsuńpozno jest...;)
Aniu, ten wąż jest podniesiony najwyżej, jak to możliwe. Taka konstrukcja stelażu pod blatem... Z tym kolankiem to może być dobry pomysł, przeczyścić nie zaszkodzi. Gdyby Kuba się postarał, to od dawna byłby tam zawór, ale co tam.
OdpowiedzUsuńMollik, ten kuchenny wyjec to mały pikuś w porównaniu z głównym, przedpokojowym. No i sam się wyłącza po jakimś czasie, ten drugi trzeba zresetować dwa piętra niżej...
Leno, u siebie zdezintegruję wyjca całkowicie, niestety w cudzej chacie nie mogę.
:-D
Czarodziejski dom i szkoła cierpliwości! Już widzę, jak sobie ze sprzętami gawędzisz:) Chyba nigdy się nie nudzisz! pozdrawiam z mieszkanka, gdzie Nobla przyznam temu, komu uda się policzyć pole powierzchni-długość i nachylenie ścian to istna tajemnica. Przy próbach wywiercenia dziury z jednej ściany sypie się piach, a drugiej wiertarka udarowa nie daje rady-podejrzewam, że tam wmurowano czołg... Buziaki*
OdpowiedzUsuńDaisy, to on jest przymocowany do sciany na stale?
OdpowiedzUsuńHmm, w wynajmowanych mieszkaniach zeby bylo dziwniej, nigdy sie na taki czujnik nie natknelam, dopiero w naszej chatce go zainstalowalismy, bo ubezpieczyciel sobie zazyczyl;).
Milego weekendu zycze:) i pozdrawiam!
No, to problem.. Damian twierdzi, że w takim razie powinno się dać za pralką, ale wtedy Kuba musiałby odsunąć pralkę :) .. ech coś przecież musi się dać zrobić z tym fantem!!
OdpowiedzUsuńBoszzzz...w jakiej ja oazie spokoju mieszkam....
OdpowiedzUsuńps. matka klanowa Rivendel to blogowa Kalina;) chętnie się z Tobą spotkamy ;)
Dobre.Lubię te opowieści o WB. Opowiadam je meżowi i się śmiejemy a czasem dziwimy.
OdpowiedzUsuńLauro, ja w tej norze mózg wyłączam, bo po co mi on, żeby mnie bardziej brała cholera?
OdpowiedzUsuńHihi, ten czołg w ścianie sobie wyobraziłam i pękłam ze śmiechu. Moi znajomi w Polsce, przy burzeniu ścianki działowej, znaleźli waciak... Dobrze, że bez budowlańca, nie?
Leno, czujnik jest na mur-beton, heh...
Aniu, właśnie sobie zdałam sprawę, dlaczego fachowiec nie naprawia zabudowanych pralek. Bo jej się nie da wyjąć bez demontowania wszystkiego, szok! Ale myślę, że już niezbyt długo tu pomieszkamy.
Agnieszko, mnie znowu zabił szary wilk i wymiękam. Z czym do ludzi...
O matko kochana! Ale się uśmiałam!! Ale Tobie współczuję! Tak mi przyszło do głowy, że dobrze, że ten czujnik dymu od razu po włączeniu nie pluje wodą w celach gaśniczych!
OdpowiedzUsuńZaczelam czytac i z emocji az wypiekow dostalam...balam sie, ze napiszesz, ze te scieki z pralki zaczynaja z wylewki w zlewie wyplywac...Fajne wynalazki, nie ma co....A ja narzekalam na swoje mieszkanko...
OdpowiedzUsuńTak przyjemnie czyta się Twoje wpisy:)
OdpowiedzUsuńOd rana gnębiła mnie chandra i ...przeszło!
Uśmiech powrócił na mój "dziub":)))
Pozdrawiam!
...sprawdzaj te kurki przy kuchence, bo wiadomo - "strzeżonego..."
Ato, nie współczuj. To 'czasowe', od miesięcy planujemy się przeprowadzić, tylko jakoś to odwlekamy.
OdpowiedzUsuńElu, jak pralka zaczyna wypompowywać, to czasami na początku pojawia się na dwie sekundy taka niewysoka 'fontanna' z odpływu...
Dano, cieszę się, że się na coś przydałam :-) Jak się wkurzę, od razu zyskuję 'lekkość pióra', huehue ;-)