niedziela, 16 sierpnia 2009

Wessenden Valley

Wracam do formy, jak się zdaje. Kalina pochwaliła mi się parę dni temu, że pójdzie z przyjaciółmi na wrzosy. Myślałam, że mnie spali zazdrość, nie dość że na wrzosy, to jeszcze z przyjaciółmi... Ale na szczęście mam Krasnoluda i tak długo go męczyłam, aż mnie zabrał w Peak District.

Krasnolud nie byłby sobą, gdyby nie marudził, że pogoda paskudna i że będzie jeszcze gorzej. Na początku rzeczywiście zanosiło się nieciekawie, ciemne chmury i smętne szarzyzny. Wypatrywałam wrzosów, ale gdzie tam! Wszystko było szaro-bure:Wycieczka była lajtowa, w końcu jeszcze nie minął miesiąc od czasu, jak mnie pocięto. Znowu znaleźliśmy sobie dolinę z czterema sztucznymi jeziorami. Droga była płaska, ludzi mało, stan wody niski. Za to przy pierwszym jeziorze straszyła taka tablica:
Ostrzeżenia, że woda jest głęboka, widzieliśmy tu nad niemal każdą kałużą głęboką po kolana. Natomiast informacja, że zimna woda zabija, doprowadziła Kubę do szału i słowotoku, pół wycieczki potem perorował na temat niebezpiecznych wanien z wystygłą wodą i apelował, aby zaspawać kurki - oczywiście nie te z wodą ciepłą... I poszliśmy powoli pod górkę, Krasnolud urągał na pogodę:Ja oglądałam sobie paprotki rosnące między kamieniami:A tymczasem za nami zaczynało się robić ładnie:Kubie zdecydowanie poprawił się humor, a gdy jeszcze spotkaliśmy towarzystwo, to nawet wdał się w rozmowę swoim soczystym barytonem:A potem było już coraz ładniej i bardziej pogodnie:A wreszcie zamiast szarzyzny i burości ukazało się to, po co tu przyjechałam :-) Oto wrzosowiska:Znudziła nam się wygodna droga, więc skręciliśmy w jakąś podejrzanie wyglądającą ścieżynę. Władowaliśmy się w błoto, ale nie pożałowaliśmy - na końcu wąskiej dolinki ukazało się miejsce jakby specjalnie stworzone do gier RPG i długich opowieści przy ognisku. Jedynym problemem byłby tutaj kompletny brak drzew, poza tym wszystko, co potrzeba - woda, miejsce na namioty, a przede wszystkim tajemniczy nastrój i szmer spadającej wody...Gdy wracaliśmy, pogoda wróciła do angielskiej normy, lecz ja już miałam swój bukiecik wrzosów :-)I na koniec kilka zdjęć z typowego tutejszego miasteczka. Architektura jest inna niż w naszych okolicach, przede wszystkim budynki są tu budowane nie z czerwonej cegły, a lokalnego kamienia, i nawet przy tak nieciekawej aurze bardzo mi się to podobało. Oto centrum maleńkiego Delf:Peak District to zdecydowanie jedna z rzeczy, których będzie mi brakowało po przeprowadzce do Southampton...

12 komentarzy:

  1. Ależ powędrowałabym sobie takimi bezdrożami!!
    Rozmarzyłam się czytając Twoje pisanie i podziwiając zdjęcia!! Zrobiło się bardzo miło!!!!!!!
    POzdrawiam serdecznie Daisy!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Pięknie tam, mój brat mieszkał kiedyś w Birmingham i też miał piękne fotki w tamtejszych klimatach. Marzy mi się wycieczka bliżej natury, ale jesteśmy bandą alergików i jak tylko opóścimy cywilizację na chwilę to zastanawiamy się kto mial taki głupi pomysł żeby z getta wyjeżdżać ;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Oj jakie piękne wrzosy. Moje w ogródku (ale takie z lasu przywiezione) też już kwitną choć maleńkie są jeszcze.
    Domeczki urocze.
    Cieszę się, że wracasz do formy! :D
    Ściskam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  4. Fantastyczne tereny do mało forsownych wypadów.Piękne okolice. Tylko czy ten brak drzew nie przeraża?
    Lubię Twoje opowieści, bo żem ciekawa swiata.
    Wrzosy kwitną już??????
    Mam nadzieję,że u nas jeszcze nie. Na razie mamy upalne lato. Zazdroszczę tych cudnych wycieczek. A miasteczka angielskie mają ogromny urok. Te domki, bluszcze i czerwone drzwi.

    OdpowiedzUsuń
  5. Agnieszko! Tam jest pięknie!

    A ja myślałam, że zimna woda zdrowia doda... Hmmm... Trzeba by takie tablice nad polskim Bałtykiem zainstalować ;-)

    OdpowiedzUsuń
  6. Di Caprio wyziębiający się obok Tytanika nie podzieliłby sarkazmu tego Krasnoluda.

    OdpowiedzUsuń
  7. Aż się chce powędrować i zobaczyć. Fajne zdjęcia. A baran (owca?)bardzo fotogeniczny :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Hej, piykne widoki, piykne, ino góry zasłaniajom ;-)
    Zwierz na zdjęciu to niewątpliwie owca, widoczna jest trzeciorzędowa cecha płciowa.
    Sarkazm Kuby Krasnoluda przeszedł wszelkie granice, na fali elokwencji zabronił mi wstawiać wodę mineralną do lodówki.
    Nad Bałtykiem tablic na szczęście nie ma, są za to nad tutejszym morzem, że 'zakaz kąpieli', a kto by się tu kąpał, skoro kilometr od brzegu woda sięga mewom do kostek.
    Do braku drzew można się przyzwyczaić, aczkolwiek nasze Beskidy i Bieszczady wyglądają znacznie lepiej mając łyse jeno wierzchołki.
    W szkockich górach też nie ma drzew, prawda, Aniu?
    Wielka Brytania to raj dla alergików, przy tutejszej wilgoci wszelkie pyłki są znacznie mniej groźne niż w Polsce.

    Aaa, tak mi jakoś chaotycznie wyszło... Dziękuję za pozdrowienia :-)

    OdpowiedzUsuń
  9. Nasze Beskidy mają łyse jeno czubki, to fakt i są urokliwe z tą łysiną. Bo jakby tam co rosło to jaki widok by się stamtąd rozpościerał? Co byśmy widziały? I po co byłoby się tam drapać? :-) Piknie w tej Anglii, tylko łyso, ale przez to daleko widać. :-)

    OdpowiedzUsuń
  10. Witam, przelazlam od Lazy Daisy po sznurku.
    Ja tam mieszkam, kolo tego Delph i potwierdzam - jest cudnie:)

    OdpowiedzUsuń
  11. Cześć, czarownico, szkoda że nie wiedziałam wcześniej, może spotkałybyśmy się w którejś z dolin :-(

    OdpowiedzUsuń