wtorek, 17 listopada 2009

Zapraszam do saloonu

Słońce wyszło dzisiaj jakby bardziej zdecydowanie. Pogoda przepiękna, serce rwie się w plener, tymczasem jednak rotawirus trzyma mnie w okolicach kibelka... Podobno pyszny bigos wczoraj ugotowałam, tak twierdzi Krasnolud. Być może, bo ze względu na gadzinę w żołądku przyprawiałam na czuja, bez kosztowania. Jako hobbit potrafię ze wszystkiego przygotować danie zdatne do spożycia, aczkolwiek ostatnio popełniłam wyjątek od reguły. Kuba wysłany do marketu po mielonego indyka przyniósł mielonego barana, bo drobiu rzekomo nie było. Baraninę jadłam do tej pory tylko raz i to bez przekonania, ale skoro już miałam ją w lodówce, należało zrobić posiłek. Tja... Najpierw rzuciło mną o ścianę przy smażeniu, ale czytałam gdzieś, że do barana trzeba przypraw. Dodałam więc czosnku i ziół prowansalskich i marzyłam, by na chwilę stracić węch. A potem to skosztowałam i na obiad była parówka z musztardą, baranina poszła w kubeł. Nigdy więcej!

Zaraz, a ja w tytule na salony zapraszam. No dobrze, oto zdjęcia:
Widok na komody ze sklepu z używką, ta jasna plama to ława z tego samego sklepu.
Obrazki i kwiatki ułożone w drabinkę, pod spodem kanapa nówka sztuka prosto z Chin, ale kupiona w Argosie...
Widok na stół z charity shop, na nim obrus z carboot sale ;-)
Komody w innym ujęciu.
Zbliżenie na 'Tereskę', ale oczywiście aparat ustawił ostrość na bluszcza...
Papirus, który wiele już widział ;-) Pamiętasz, Siorka, to z gałązki od Ciebie... (Uwielbiam tę roślinę, pierwsze gałązki dostałam od sekretarki Ewy ze szkoły, w której kiedyś pracowałam, potem hodowałam go u siebie w Bielsku, rósł jak wściekły i nie mieścił mi się w chacie, więc rozdawałam komu się dało... Jest teraz u Ewki, teściowej, szwagierki, Siorki, w chińskiej knajpce w BB, a ostatnio przemyciłam go do Anglii. Teraz hoduję małego na rozdanie.)
Durnostojki na osłonce od kaloryfera. Może kiedyś poukładam je jakoś z sensem...
Ceramiczne liście od Ani z jezior :-)
No i ostatnie spojrzenie...

To by było na tyle liwigrumu. Brakuje mi w nim jeszcze zdjęć w ikeowskich ramkach i drewnianych paszczaków, które zawsze przyklejaliśmy do ścian, ale uznaliśmy, że tu damy spokój. Za dużo potem roboty z odklejaniem tego i przywracaniem stanu wyjściowego, wrócą dopiero we własnym domku...

6 komentarzy:

  1. Pięknie urządziliście się.Marzę o takich komodach.Decu z poprzedniego postu cudne!Dużo zdrówka życzę,niech ta dajaryja już Cię nie gania :c)

    OdpowiedzUsuń
  2. Salon słoneczny i przepełniony ciepłem. nie mogę się doczekać wiosny kiedy to rozwalę swoje cielsko na tej kanapie i KAŻE sobie kawy przynieść;p
    A co do baraniny. Jak Mag-Hobbitowi, radzę baraninkę doprawiać dużą ilością majeranku. Zioła prowansalskie są do niej za mdłe.

    OdpowiedzUsuń
  3. :) Fajnie. Jasno. Przytulnie.

    Baraninę jadłam raz w życiu w prawdziwej bacówie na ukraińskiej hali - takiej z bacą i juhasami (choć u nich się oni tak nie nazywali). Niezapomniane przeżycie. Po wieczorze - na którym bimber szklankami kazali nam pić - rankiem, ze względu na zapach bacówy i porannej smażenicy z baraniną (coś w rodzaju bigosu) Łu nie był w stanie wejść do środka. ;) Ja weszłam, aby nie urazić gościnności gospodarzy zjadłam specjał, ale ciężko było.

    OdpowiedzUsuń
  4. Baranina jest dobra jak sie ją przemrozi i potem dobrze doprawi.
    Fajne komody.I nawet słonko Ci swieci.A u nasz szaro...

    OdpowiedzUsuń
  5. ja tego słonka bym chciała - nie wiem czy przez to słońce czy to emanuje z Twojej zacnej osoby, ale jakieś w tym wnętrzu ciepło i dużo spokoju mi się widzi...

    OdpowiedzUsuń
  6. ...znaczy się, już się pięknie zadomowiłaś :)

    OdpowiedzUsuń