Meteopatką jestem, niestety. Od paru dni jest paskudna pogoda, wieją silne wiatry, uch... Czuję się, jakbym żyła metr pod wodą, ciągle mam zatkane uszy i nie jestem w stanie nawet słuchać muzyki, bo każdy dźwięk dociera do mnie zniekształcony i przedziwny. Niskie ciśnienie mnie dobija, nie chce mi się wychodzić z domu, nic robić, nawet spać... Krasnolud wyjechał do klienta na dwa dni, nockę miałam z głowy, źle mi samej.
No, ale dzisiaj wyszło słońce. Na chwilę, jak się następnie okazało. Siedziałam zachwycona w rozświetlonym słońcem salonie, a tymczasem z drugiej strony mieszkania nadciągały ciemne chmury. Połapałam się w momencie, gdy po tej rozświetlonej stronie zaczął walić grad, nic sobie nie robiąc ze słonecznego nieba... Poleciałam do pracowni - z tamtej strony nie padało, dziwne... Była za to tęcza:

Teraz za to leje...
Z nowości - na nic moje marzenia o bezgrzybiu. W łazience się już pojawił się pleśniak, nad oknem. W sumie trudno się dziwić, wychodzą na jaw pewne cechy mieszkania, nad którymi nie zastanawialiśmy się przy wynajmie. Mianowicie dwa strategiczne pomieszczenia - kuchnia i oczywiście łazienka - nie mają ogrzewania. No, wcale nie mają. Nie mają także wentylacji. Okna to nie wszystko, zwłaszcza gdy na zewnątrz jest wilgotność 99% i nie zanosi się na zmianę klimatu. W planach mamy zakup osuszacza powietrza, ale jakoś się to odwleka. Bue.