niedziela, 13 września 2009

Southampton - przygrywka

Pojechalim, zobaczylim...

Miałam robić zdjęcia, ale w ferworze walki jakoś mi to umknęło. Zjeździliśmy Southampton wzdłuż i wszerz, i wrażenia mam mieszane. Niewątpliwie w zestawieniu z Warrington Southampton wygląda jak miasto - niezbyt piękne, ale jednak city. Ma centrum rozsądnej wielkości (nie dwie ulice na krzyż), lecz ogólnie jest dosyć chaotyczne. Spodziewałam się czegoś bardziej klimatycznego, tymczasem środek miasta to trochę nijakiej, niskiej zabudowy poprzerywanej tu i uwdzie wysokimi, nowoczesnymi budynkami które nijak nie komponują się w ładną całość. Za to nad ujściem rzeki, a może już nad zatoką, zbudowano dłuuuuugi most, z którego jest widok na marinę i jachty. Bo Southampton to miasto żeglarskie - i oboje mamy nadzieję, że często będziemy korzystać z tej rozrywki. Zatem środek miasta to żadna rewelacja, jednakże oddalone od centrum dzielnice są całkiem do rzeczy. No i położone są na pagórkach, co od razu urozmaica krajobraz. Aha, istotne jest, że wieczorem środek miasta nie zamiera, są knajpy, włóczą się ludzie - coś się dzieje. No i na każdym kroku mowa ojczysta, boję się otworzyć konserwę... Jest tam podobno 30 tys. Polaków!

Znaleźliśmy sobie mieszkanie. Leży stosunkowo blisko centrum, otoczenie całkiem przyjemne - jest to dwupiętrowy blok w okolicy wolnostojących domków, stoi pośród sosen i ma całkiem spory, zamknięty ogród. Na razie przestałam myśleć o własnym ogródku, kiedyś sobie kupimy i będzie z głowy. Mieszkanie jak mieszkanie, nowe i całkiem w porządku, ale będzie ubaw jak dam zdjęcia salonu - styl późne rokokoko, gipsowe stiuki wzdłuż ścian, na suficie pozłacane lampy i jakieś reliefy, na oknie kotara jak w teatrze i jeszcze dwie gipsowe figurki przyczepione do ściany. Buahaha! Za to pozostałe pomieszczenia są całkiem fajne, okna w kuchni i w łazience, kafelki i czysto. W łazience bonus dodatkowy - nie śmierdzi. Długo szukałam źródeł ewentualnej wilgoci, ale jest sucho - i to mnie chyba najbardziej przekonało do tej chatki. Wady ma również (poza salonem) - pojedyncze szyby i elektryczne ogrzewanie. Dowiedzieliśmy się jednakże, że w Southampton ciepło jest i ogrzewanie włącza się niezwykle rzadko. Tak mówili Kisiele.

A z Kisielem się spotkaliśmy, i to zupełnie przez przypadek. Parę dni temu wysłałam mu życzenia na urodziny i poinformowałam oficjalnie, że niedługo będziemy sąsiadami. W piątek wieczorem zadzwonił podziękować za życzenia i zadał pytanie 'co robicie?' - więc odpowiedziałam, że stoimy na kei w marinie w Southampton. Zdębiał. Może nawet się ucieszył... ;-)

A tu parę zdjęć z piątkowego wieczoru w ekskluzywnej 'Ocean Village' nad zatoką w Southampton:Ot tak wygląda okiem turysty fragment miasta, w którym będziemy mieszkać za jakieś trzy tygodnie...

czwartek, 3 września 2009

Ekologiczne maki

Kolejną torbę popełniłam, bo Danieli spodobała się moja w słoneczniki. Miałam jeszcze jedną serwetkę z wieeelkim motywem, tym razem w maki. Wyszło takie coś:Uważam, że słonecznikowa jest ładniejsza. Tutaj dodatkowo na zdjęciu wylazły jakieś niedoróbki, ale na żywo wygląda lepiej.

Brrr... Pogoda nie rozpieszcza, wichura urywa głowę, a na dodatek co chwilę otwiera na oścież moje angielskie, nowoczesne, najnowszej technologii okno z plastiku, którego nie da się w żaden sposób zablokować. Okno otwiera na zewnątrz, a wewnątrz zdmuchnęła mi ulubioną osłonkę na doniczkę, z kwiatkiem w środku. Ja wiem, że to tylko rzecz, ale sentymentalna jestem i przywiązuję się do gratów. To akurat był prezent od Mirków, została mi już tylko jedna...

wtorek, 1 września 2009

Szssskszynka

Kupiłam ją sobie na car boot sale, ale to klasyka made in China. Była pokryta brązowym, zniszczonym laminatem, w środku miała przegródki, lusterko oraz wykonane z tektury i pokryte turkusowym welurem coś sugerujące, iż jest to pojemnik na biżuterię. Śmierdziała papierochami, więc nie biżu w niej trzymano. Wyszarpałam ze środka zbędne dodatki, pomalowałam jak tam mi się podobało, motyw wycięłam z papieru To-Do Enjoy. Naprawdę wycięłam i dopasowałam, bo ramka na rzeczonym papierze za duża była do skrzynki. Obecnie wygląda tak, z tym że wnętrze jest czerwone, nie pomarańczowe, jak wynika ze zdjęcia. Pogoda nie sprzyja sesjom fotograficznym :-(
Teraz jest kompletem do lampy, ale pójdzie do ludzi, jeśli ktoś zechce kupić...

Aha, nie mam różyczki. Dr Google się nie zna, a ja to już zupełnie. Parchy na ciele to efekt alergii na niewiadomoco, powoli już chyba z tego wychodzę i nawet trochę śpię nocami. Nie wydrapałam sobie krwawych ran, ale tylko dlatego że paznokcie mam krótkie. Byłam za to dzisiaj u angielskiej pani doktor hinduskiego bodajże pochodzenia, która po angielsku mówiła niewiele lepiej niż ja, a poza tym nieszczególnie interesowało ją, co tam mi kwitnie na skórze. Ledwo rzuciła okiem i przepisała jakąś maść. Jeśli nie będzie polepszenia, to puszczę z dymem przychodnię. Grrr...